Opublikowany przez: ewelina3024
Pierwsze dziecko rodziłam 12 lat temu. Wcześniak - 2,5 miesiąca przed terminem. Poród, mimo przeciwności, wspominam dobrze. Synek urodził się malutki - 930g. Ale od początku...
Moja pierwsza ciąża do 30. tygodnia była wzorcowa. Dopiero wtedy z rutynowej wizyty kontrolnej pogotowie zabrało mnie do szpitala. Tydzień na patologii, leczenie bakterii i w środę do domu, a w czwartek już wróciłam i od razu z 8 cm rozwarciem zostałam skierowana na porodówkę.
To było 15 marca, a termin był wyznaczony na 26 maja. Jednak nic już nie dało sie zrobić. Maleństwo dostało sterydy na rozwoj płuc i zrobiono usg, które wykazało wagę 860g. Bałam sie strasznie o swoje dziecko. Po godzinie skurcze zanikły. W końcu lekarka podjęla decyzję o przebiciu pęcherza płodowego i w ciągu godziny urodził się nasz synek.
Był malutki, ale samodzielnie oddychał. Od razu zostal zabrany do inkubatora. Długie 56 dni spędziliśmy w szpitalu. Byly wzloty i upadki. Dziś Adrian ma 12 lat. Jest dzieckiem z mpd - samodzielnym, mimo wcześniejszych rokowań, chociaż wymaga rehabilitacji.
Po kilkunastu latach walki o sprawność syna podjęlismy decyzję o powiększeniu rodziny. Nie była to prosta decyzja, ale po roku starań dowiedzieliśmy się o kolejnym cudzie pod moim sercem. Zaszłam w ciążę wtedy, kiedy z medycznego punktu widzenia w ciążę zajść się nie da.
W 12. tygodniu już mielismy pewnośc na 100%, wcześniej tylko przypuszczenia. Mimo badania hcg nic na ciążę nie wskazywało - niski poziom. A moje samopoczucie złe. Ciąża była zagrożona ze względu na wcześniejszy poprzedni poród. Oczywiście szyjka nie trzymała tak, jak powinna.
Dwa pobyty w szpitalu, założenie peesara, ale udało się utrzymać ciąże do końca. Termin miałam wyznaczony na 26 maja. Przedtem zakupy, ostatnie przygotowania... i nic. Czas mijał, a nasza niespodzianka nie chciała się pojawić.
Środa - wizyta u lekarza, rozwarcie na 1,5 cm i nic na poród nie wskazuje. Na piątek miałam zgłosić się do szpitala na oksytocynę. No i chyba tak się tego wystaszyliśmy, że o 17 po południu coś się zaczęło dziać. Z tym, że małżonkowi nic nie mówiłam... Tyle razy słyszał, że mam skurcze, że nie chciałam go niepotrzebnie niepokoić.
Tymczasem skurcze pojawiały się co kilkanaście minut. O 19 dość silne. Zaczęło się skakanie na piłce, spacerownie, które bardzo pomagało i skłony do przodu. Syn był przy mnie i dzielnie mierzył czas między skurczami.
O 21.30 już zaczęło sie na dobre, chociaż ja jak najdłużej chciałam zostać w domu. Mimo tego, że ciągle pamietałam wcześniejszy poród, byłam spokojna. Instynktownie wiedziałam, że wszystko idzie tak, jak powinno. Wytrzymałam do 23. Małżonek szybko torby spakowal i opiekę dla syna załatwił. W ciągu kilku minut bylismy w szpitalu łamiąc chyba wszystkie przepisy drogowe.
A w szpitalu - jak to zwykle sto pytań do... badanie i wyleżenie przy usg. Istny koszmar tak leżeć na plecach przy skurczach. O północy bylismy na porodówce. Tam kolejne pytania. Na niektóre z nich odpowiadał małżonek - ja nie byłam wstanie mówić przy skurczu.
Mężuś dzielnie się spisywał, masował plecki, podawał wodę do picia. Około godziny 1 w nocy położna przebiła pęcherz. Wody chlusnęły jak z wiaderka, ale widziałam, że były czyste, nie zielone jak przy poprzednim porodzie. No i wtedy dopiero jazda sie zaczęła...
Skurcz jeden za drugim. W niedługim czasie pojawiły sie skurcze parte. Po 35 minutach parcia (córeczka źle wstawiła się główką i nie mogła wyjść) przyszła na świat Wiktoria z wagą 2560g, owinięta pępowiną. Czułam jak położna położyła mi ją na brzuchu, mąż ciągle mówił, że wszystko jest ok, bo płacze, a ja jej nie słyszałam.
Koszmar poprzedniego porodu wrócił i strach o dziecko z podwójną siłą. Zaczęlam sie trząść, nogi z podpórek mi wypadały. Ponieważ mam wadę serca, które niby kolejnego porodu miało nie wytrzymać, mąż strasznie się czuł. Nie odstępował mnie na krok, a lekarze obok badali naszą córeczkę.
Uspokoil sie dopiero po słowach lekarki, że to normalne - nerwy, emocje i wysiłek po prostu się skumulowały. A moje serducho miało się całkiem nie źle. Po kilku chwilach podeszła do nas lekarka i powiedziała, że muszą małej zrobić badania, bo urodziła się z niską wagą, ale tak po za tym wszystko jest dobrze. I dostalismy w końcu nasze zawiniątko z wielkimi oczami i szeroko otwartą buźką...
Córeczka miała zdiagnozowaną hipotrofię, dlatego ważyła tylko 2560g. Owinięta pępowina nie dostarczała odpowiedniej ilości składników odżywczych. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Po czterech dniach wyszłyśmy ze szpitala.
Wiktoria ma dzisiaj 4 miesiące i jest całkowicie zdrowym dzieckiem. Uwielbia swojego starszego brata, a i on świata poza nią nie widzi. Z synkiem mieliśmy ciągłą walkę o zdrowie - lekarze, operacje... Teraz musiałam nauczyć się bycia mamą zdrowego dziecka. Choroba syna dała nam dużo siły, którą wykorzystujemy do codziennych zmagań z nią. Ale również nauczyła nas patrzeć inaczej na świat i cieszyć się z nawet najdrobniejszej rzeczy.
Adrian z mpd - Wiktoria zupełnie zdrowa. Adrian miał nie przeżyć, albo być roślinką, a jest samodzielnym, inteligentnym chłopcem. Wiktorii miało nie być (kłopoty z zajściem w ciążę) a jest i daje nam radość każdego dnia...
Oto historia naszych "dwóch cudów", które mimo wszystko są na świecie i są tylko nasze!
wspaniale! |
|
14,5% |
dobrze |
|
42,0% |
nie najlepiej |
|
27,5% |
okropnie! |
|
15,9% |
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.